Godzina wokoło komina.

Godzina wokoło komina.

Dawno się nie widzieliśmy. 

A to dlatego, że człowiek bardzo łatwo wpada w sidła codzienności, z których im dalej, tym trudniej wyjść. 
Dzień zamienia się w tydzień, tydzień w miesiąc, a miesiąc w rok. 

Nie to, że nic się u nas nie działo, ale ile można pisać o tym, że leżałem przez pół popołudnia pod Garbatym Jednorożcem (i to nie z powodu imprezy, ale wymieniając łożysko w kompresorze klimatyzacji) albo potłukłem lampę w Rydwanie Wpierdolu podczas serwisowania (dwie i pół tubki Superglue później lampa wygląda prawie jak nowa, a przynajmniej pasuje do reszty motocykla, jak to stwierdziła Ania.

Ale aby to nie pozostało jedynym o czym mogę zanudzać dzieciaki przy niedzielnym obiedzie i żebym już całkowicie nie spiździał, Ania zarządziła ostatnio powrót do naszych małych wypraw. 

Na pierwszy ogień poszedł zakup literatury, abyśmy nieco odświeżyli wiadomości odnośnie bliższych i dalszych okolic w których mieszkamy. 
Trochę wstyd to przyznać, ale jestem w stanie z pamięci dojechać na Gjipe w Albanii, albo do jednej z najbardziej oddalonych od cywilizacji chatek na Hiiumie w Estonii, a jeżeli ktoś by mnie zapytał, co można obejrzeć w najbliższej okolicy, to bym nie wiedział. 

Gdy wczoraj wieczorem kreśliłem z obłędem w oczach marszrutę krótkiej wycieczki dookoła komina, Ania podeszła i głaszcząc mnie po karku zapytała:

- Nie brakowało ci tego? - 

No kurde, brakowało. nawet sam nie wiedziałem jak. 

Postanowiłem pójść z duchem czasu i nie przenosić itinerera na papier, ale zapisać i wgrać do nawigacji. 

Jak się pewnie domyślasz, chuj z tego wyszedł (tzn. sytuacja jest rozwojowa i muszę ją jeszcze dopracować), więc gdy dziś rano obudziliśmy się bez budzika o porze, o której budzenie normalnych ludzi w sobotę zakrawa na czyn do zgłoszenia do Amnesty Internetional i wsiedliśmy do Garbatego, to musiałem wysilić pozostałości szarych komórek i nawigować nieco z pamięci. 

Praktycznie zaraz po wyjeździe ze Zgierza zjechaliśmy na nieuczęszczane i zarośnięte boczne drogi ze szczątkowymi pozostałościami asfaltu, albo szutrem i piachem. 

W pierwszej kolejności postanowiliśmy sprawdzić cmentarzysko kiosków RUCHu, w Dąbrówce Małej obok Brzezin. 

Miejsce to stało się bardzo popularne po artykule, który opisywał historię modułowych budek, które w latach dziewięćdziesiątych i na początku wieku zdobiły niemalże każde miasto i miasteczko w Polsce. 
Niestety, artykuł ten podał dokładną lokalizację, gdzie tysiące z nich są składowane. 

Cmentarzysko stało się ofiarą własnej popularności. 

Oprócz ciekawych turystów pojawiła się też spora grupa wandali i złodziei. 
Najpierw pojawiła się tabliczka "Wstęp wzbroniony", później płot wokoło całości, a później rozpoczęto sukcesywną wywózkę budek w inne miejsca. 

Niestety teraz to już tylko zarośnięty kawałek pola na którym próżno szukać cmentarzyska. 

Na szczęście, w tej samej miejscowości Ania znalazła nieczynny młyn wodny, więc skierowaliśmy się ku niemu. 

Dojazd zarośniętą drogą, która przeszła wąski wąwóz, nad którym zwieszały się nisko mokre gałęzie akacji spowodowała, że zacząłem czuć przyjemne mrowienie. 
Tu się oprzesz o ścianę wąwozu, tu przetrzesz o gałęzie, a tutaj zgarniesz bagażnikiem dachowym i ekwipunkiem na nim całą stertę zdziczałych jabłek. 

Po niedługim czasie jesteśmy na miejscu. 


12JPG

Młyn był czynny od lat 30-tych XX wieku do 2004r (z krótką przerwą w czasie drugiej wojny, gdy rozebrali go Niemcy. Został odbudowany w 1948 roku)
Jest w bardzo dobrym stanie a w środku nadal widać maszyny i sprzęt użytku codziennego.

14jpg

15jpg

Mamy nadzieję, że tak pozostanie i nie padnie on ofiarą swojej popularności, tak jak Cmentarzysko Kiosków. I dlatego, choć to kapitalne miejsce na nocleg, myślimy aby nadal pozostał nieodkryty dla mainstreamu. 

O drodze za młynem wyczytujemy, że prowadzi przez siedliska ptaków i zwierzyny, więc nie chcą mącić ich spokoju (choć nie ma zakazu wjazdu) zarządzamy odwrót. 

3jpg

Kolejnym miejscem do którego zmierzamy jest Moskwa. 

Jeżeli widziałeś mema na KolejnyDzienMija na FB, to wiesz już, że to nie ta w Rosji, ale ta pod Andrespolem. 

Wschodnia część otuliny Łodzi ma mnóstwo dróg, które były kiedyś wybrukowane lub wyłożone tzw. "kocimi łbami". Lubimy je bardzo (w przeciwieństwie do zawieszenia Garbatego)

24JPG

Z Moskwy kierujemy się do Justynowa. 
Jest tam coś, co przewodnik po okolicach Łodzi określa jako "cmentarz symboliczny" a miejsce samo w sobie, jeżeli wierzyć napisowi przy wejściu jako "pole wyschłych kości". 

Według idei twórców, na miejscu starego cmentarza powstało coś, co ma symbolizować...

No właśnie tylko co? 

29jpg

W jednym symbolicznym grobie spoczywają razem Juliusz Słowacki i Adam Mickiewicz (!)
Przypuszczam, że moja nauczycielka od polskiego z liceum, jeżeli żyje, to po zobaczeniu tego sama zaraz odnajdzie swój nagrobek, a jeżeli nie, to przewraca się w grobie (w każdym razie serdecznie pozdrawiam)

Temat na tyle na skraju bardzo ciężkiego żartu i opętania, że druga, oryginalna strona nagrobka, to...

oryginał z 1902 roku.

31jpg

Alejki są wyłożone potłuczonymi nagrobkami, a krzyże są składowane hurtowo. 

32jpg

Jeżeli ktoś chciałby sobie wyrobić samemu zdanie na temat tego miejsca, to polecam, choć nie wiem, czy to najlepszy sposób na kontakt z Ewangielicko-Augsburską histrorią tej ziemi. 

Chyba lepiej poszukać innych pamiątek, które choć trudniej znaleźć, opowiadają historię czterech narodów, które związały się w tymi okolicami i to czasami w najtragiczniejszy ze sposobów (podczas bitwy pod Łodzią z 1914 roku w tych okolicach zginęło około 200 tysięcy żołnierzy po stronach Niemieckiej i Rosyjskiej, wielu z nich byli to Polacy)
W celu ponownego wydostania się z obszarów miejskich kierujemy się ku sercu Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. 
45JPG
Polne drogi przeplatają się tutaj z brukowanymi, a przy niektórych z nich można spotkać prawdziwe perełki.

37jpg
Po lewej stronie zarośniętej, polnej drogi spotykamy  schron dowodzenia niemieckiej obrony przeciwlotniczej z okresu II wojny światowej. 

W czasie II wojny światowej Łódź (wtedy nazwana Litzmannstadt, na cześć Karla Litzmanna, który dowodził wojskami niemieckimi w 1914 roku w tych okolicach i był nazywany ojcem niemieckiego blitzkriegu, właśnie dzięki manewrom, które zastosował pod Łodzią) była ważnym ośrodkiem przemysłowym pracującym na potrzeby gospodarki wojennej III Rzeszy. Wokół miasta rozmieszczono cztery stanowiska wykrywania nieprzyjacielskich samolotów. Punkty dowodzenia umieszczono w zagłębionych w ziemię schronach o konstrukcji betonowo-ceglanej, zbudowanych na wzniesieniach dających możliwość dobrej obserwacji przestrzeni wokół miasta i dowodzenia artylerią przeciwlotniczą. 

36jpg
Mamy zatem na koncie jeden z nich. Chyba pora na odnalezienie pozostałych. 

Niestety schron, pomimo groźnych napisów o zakazie wstępu, stanowi miejsce imprezowania.
O ile w samych sobie imprezach nie widzę nic złego, ale naprawdę nie rozumiem ludzi, którzy lubią to robić brodząc po kostki w śmieciach z poprzednich posiadówek wspomagając się smrodem z zaszczanych i zasranych pomieszczeń. 
No ale co kto lubi. 

Zjazd z Parku Krajobrazowego, nadal nie dodaje nam otuchy, czy aby na pewno nie wyjechaliśmy za daleko.

43jpg

Po zjeździe w okolice Łagiewnik zarządzamy odwrót. 

Dziś jest pierwszy dzień o w miarę normalnej temperaturze, więc spragnieni odpoczynku na świeżym powietrzu Łodzianie walą w te okolice tłumami (trudno się dziwić).

46JPG

Gdy piszę te słowa, coraz bardziej dociera do mnie, że nie muszę jechać na drugi koniec Europy, aby przeżyć coś fajnego. 
Nie muszę próbować utopić Garbatego w Bałtyku, ani spaść w przepaść Gór Przeklętych Rydwanem Wpierdolu, aby była ekscytacja i miłe wspomnienia. 

Tak naprawdę to nic nie muszę, a dużo mogę. 

Ania staje patrząc mi przez ramie i mówi:

- lubię jak piszesz. - 

Jej głos jest nieco niższy niż na co dzień a ja wiem, że to oznacza, że jest szczęśliwa. 
Z drugiej strony dawno mi tego nie mówiła. 

Będę się zatem dalej turlał się dziwnymi drogami dookoła życia i opisywał to co robimy. 

KolejnyDzieńMija...